Strona:PL Kraszewski - Szaławiła.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

siła — ani małżeństwa, ani rozwodu... siadłaby na ziemi na koszu.
— Dobrze ci pleść — odparł Zbisław — ale ta żmijka mi się podoba, to śliczne cacko... tylko na ręku nosić i całować... jak cukierek! jak laleczka... Powtóre... sama z siebie i po stryju będzie bogata... pięć wsi i miasteczko.
Zeby ona ich dziesięć miała! zawołał pan Jan.
— Twoja rada na nic się nie zdała — rzekł Zbisław, idąc po wino do czopa — wiesz, że ja nie lubię ustępować. Im mi większa zawada na drodze staje, tym mnie większa do przełamania jej pasya porywa.
— Ale kat że bo cię po całym świecie nosił... żebyś sobie biedy szukał. Nigdy nie wiedziałem o Strukczaszance.
Zbisław pobladł... odwrócił oczy, spuścił je, twarz oblokła się ponurym wyrazem.
— Powiedz że ty mnie, co między wami było? zkąd taka Strukczaszego zajadłość?
— Przed tobą jednym tylko wyspowiadać się mogę — szepnął cicho, Zbisław — ale mi daj słowo, że to w tobie utonie. To głupia sprawa... źlem postąpił... źle, przyznaję... Jeszcze teraz gdy wspomnę sobie na nią, to