Strona:PL Kraszewski - Wybór Pism Tom VIII.djvu/25

Ta strona została przepisana.

znam, że nie bez jakiéjś trwogi i niepokoju ducha puszczałem się w drogę. Nie był to wcale strach o siebie lub śmieszna niebezpieczeństw, których już prawie nigdzie niéma, obawa, ale moralny postrach wrażeń, jakie na mnie miała podróż uczynić. ― Stracić ostatki złudzeń, jasne obrazy, w których się już rzeczywistość wierzyć przywykło, nie jest li największą dla człowieka szkodą? Zyskana prawda nigdy ich nie opłaci. Tęsknota przytém nazwyczajonego nałogowo do swojego kątka człowieka ściskała serce rozpieszczone. ― Śmieszném się to wyda tym, co przywykli każdego roku, bez pilnéj, nawet bez żadnéj potrzeby, dla rozrywki tylko wybiegać na próżniacze wędrówki po cudzoziemskich gospodach. Mnie w chwili odjazdu zdało się, jakbym jakiś grzech cudzoziemstwa popełniał, opuszczając ziemię swoję. Podróż może zapewne nasycić ciekawość, rozerwać jednostajność życia, wiele nauczyć, często uzdrowić, gdy kto pracuje, ukształcić, ale życie nasze tak krótkie, obowiązki tak ogromne, godziny obliczone tak oszczędnie, że gdy z nich przyjdzie coś uronić, wyrwać się z koła zajęć codziennych i pracy, mimowolnie opanowują trwoga, niepokój, prawie zgryzota sumienia.
Gdy mi przyszło w dworcu kolei żelaznéj pożegnać dobrych przyjaciół i życzliwych ludzi, którzy tu jeszcze chcieli powtórzyć… szczęścliwéj drogi! do widzenia! ― serce tak się jakoś ścisnęło dziecinnie, że mi staremu wstyd było samego siebie…
A! są wiekuiste nałogi sercowe, z których nawet starość nie leczy! Uczułem się przybity, znużony, nim jeszcze rozpocząłem podróż, samą myślą téj podróży, a gdy para przeraźliwym świstem dała znak do odjazdu, wsunąłem się do wagonu z bólem w duszy.
Miałem więc naocznie ujrzeć, poznać to, co dotąd tylko ze sławy, z rozgłosu, z cudzych wrażeń i sądów, z daleka znałem… zapóźno czy zawcześnie? potrzebnie czy darmo? z zyskiem moralnym czy stratą?
Dziś po kilku latach przepisując moje notaty, jeszcze-bym na to odpowiedziéć nie umiał.
Pół drzémiąc, na pół dumając, w stanie błogim ni snu ni jawy, który często podróż czyni tak przyjemną, jak marzenia po opium; niekiedy otwierając oczy, to znów przymykając je, ażeby myśléć bez przeszkody, przebiegłem drogę do komory w Maczkach. Tu przesiadanie do nowych wagonów i potrzeba jakiegoś posiłku z konieczności sny błogie przerwać musiały… Było to o dnia brzasku, w chwili gdy człowiek najcięższym się czuje po bezsennéj nocy, potrzeba było w jakimś budynku w Maczkach przesiedziéć chwilę, która się długą i nudną wydała. Drugą podobną szkołę cierpliwości odbyliśmy w Szczakowéj, aż nareszcie ostatecznie przebywszy gra-