Strona:PL L.M.Alcott - Małe kobietki.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.
—   102   —


skutki. Jej gniew nigdy jednak nie trwał długo; wyznawała winę ze szczerą skruchą, i starała się poprawić. Siostry jej zwykle mówiły, że lubią, gdy Ludkę opanuje wściekłość, bo się potem robi z niej anioł. Biedna Ludka wszelkiemi siłami starała się być dobrą, ale wewnętrzny nieprzyjaciel zawsze był gotów rozgorzeć i zdradzić ją; więc chyba długoletnia praca mogła go pokonać.
Wróciwszy do domu, zastały Amelkę, czytającą w bawialnym pokoju. Gdy weszła, przybrała obrażoną minę; nie podniosła wcale oczu od książki, nie zadała ani jednego pytania. Możeby ciekawość zwalczyła gniew, gdyby nie było Elizy, która wywołała ożywiony opis sztuki. Ludka poszła zaraz na górę, żeby zdjąć swój najładniejszy kapelusz, i najpierw rzuciła okiem na biurko, bo gdy się pokłóciły ostatni raz, Amelka ulżyła sobie przewróceniem jej szuflady do góry dnem. Ale wszystko było na miejscu, więc objąwszy szybkim rzutem oka skrytki, woreczki i szkatułki, powiedziała sobie Ludwisia, że jej siostra wybaczyła krzywdę i puściła ją w niepamięć.
Omyliła się jednak, nazajutrz bowiem zrobiła odkrycie, które wywołało burzę. Małgosia, Eliza i Amelka siedziały razem przed wieczorem, kiedy Ludka wpadła z rozgonioną twarzą do pokoju i spytała zdyszana.
— Czy kto zabrał moją powieść?
Małgosia i Eliza zaprzeczyły z zadziwieniem, Amelka zaś rozniecała ogień i nie odzywała się; Ludwisia spostrzegłszy że się rumieni, w jednej chwili na nią napadła:
— Amelko, tyś ją wzięła.
— Nie wzięłam.
— Ale wiesz gdzie jest.
— Nie wiem.
— Kłamiesz! — wykrzyknęła Ludka, chwytając ją