Strona:PL Lagerlöf - Gösta Berling T2-3.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.
143

sze pozostawiały straż niezawodną. Gdy się tylko pokazała hrabina Marta, gdy tylko oknem wyjrzała, lub storę podsunęła, gdy spróbowała wyjść na ganek, zlatywały się natychmiast. Cały straszny rój przylatywał z głośnym trzepotem skrzydeł i hrabina Marta musiała się chronić do swojego pokoju.
Przesiadywała w sypialni, za czerwoną salą. Często opisywano mi ten pokój, jak wyglądał w czasie okropnego oblężenia Borgu przez wrony. Ciężkie portyery wisiały u drzwi i okien, grube kobierce zaścielały posadzki, ludzie, szeptając cicho, przesuwali się na palcach.
W sercu hrabiny zamieszkał strach bladolicy. Włosy jej posiwiały, skóra się pomarszczyła. W ciągu miesiąca postarzała się zupełnie. Nie mogła zahartować sobie serca wobec tego strasznego czaru. Z głośnym krzykiem budziła się ze snów nocnych, bo jej się przywidywało, że ją wrony opadły. Płakała całemi dniami nad nieszczęściem, którego nie mogła odwrócić od siebie. Unikała ludzi z obawy, aby za wchodzącym nie wleciał rój ptaków i najczęściej siadywała niema z twarzą ukrytą w dłoniach, bujając się w fotelu, chora, smutna, w tem dusznem, zamkniętem powietrzu, by nagle wybuchnąć krzykiem i jękami.
Niema chyba straszniejszego życia. Któżby biednej nie żałował?
Niewiele mi już chyba pozostaje do opowiedzenia o niej, a to, co opowiedziałam, nie świadczyło o niej dobrze. Teraz czuję poniekąd wyrzuty sumienia.
Bo i ona przecież była dobra, wesoła w mło-