Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/132

Ta strona została przepisana.

wciąż ku płomieniom świec: niebieskiemu i zielonemu. Pokrywały je powieki nabrzmiałe i czerwone. Uszy nadmiernie wielkie, ruchome, dopełniały wstrętnej całości.
Zjawisko to utrzymywało się w powietrzu nad głową bramina, poruszając niewidocznie skrzydłami dla zachowania równowagi. Zdawało się nie wiedzieć o tych, którzy na niego patrzyli, a nawet o tym, któremu musiało być posłusznym; znać na nim było wielki niepokój i cierpienie. Nagle potwór rozwinął szeroko skrzydła i chciał wzbić się pod sklepienie. Źrenice jego zabłysły czerwonym blaskiem, nabrał pozoru prawdziwego życia, a natomiast bramin Fara-Szib stał się niewyraźnym, mglistym jak cień.
Ralf tłomaczył sobie, iż to zapewne życiodajny fluid ascety, ulatniając się, wytworzył to szczególne widziadło, mające wszelkie pozory życia. Przy żywszym ruchu, część jednego ze skrzydeł wysunęła się po za koło zakreślone przez świece i — rzecz zadziwiająca! — cała ta część jego znikła zupełnie, odcięta linją prostą, jak margines obcina brzeg obrazka.
Potwór, jak gdyby zrozumiawszy, że istnienie jego jest niemożliwem po za magicznym okręgiem świec, cofnął się na poprzednie miejsce. Nagle bramin przerwał swoją muzykę: tajemnicze zjawisko przyćmiło się, natomiast on odzyskał pozory życia.
Teraz zdawało się widzom, iż płomienie świec bledną, a ciemność, jak drobne, czarne płatki, spada z góry i że inne nietoperze ludzkie w ogromnej liczbie, wyłaniają się z tej mglistej ciemności.
Fara-Szib znów zaczął grać: melodja była ta sama, co pierwej, lecz rytm jej powolny, przygniatał słuchaczy