Strona:PL Le Rouge - Więzień na Marsie.pdf/16

Ta strona została przepisana.

— Nic łatwiejszego — odrzekł Ardavena, z pobłażliwym uśmiechem. — Spróbuj pan wstać!
To mówiąc, wyciągnął rękę w stronę młodego człowieka i utkwił w nim swe jasne oczy, świecące blaskiem drogich kamieni.
Robert nadaremnie się wysilał, aby opuścić swe miejsce: zdawało mu się, iż ciało jego jest ciężkiem, jak bryła ołowiu, a próżne wysiłki sprawiały mu nieznośne cierpienie. Nie mógł nawet unieść ręki.
— Widzisz więc pan, — rzekł bramin, — że gdybym miał względem pana złe zamiary, broń pańska nie na wieleby się przydała. Teraz wracam panu swobodę.
Robert podniósł się i postąpił kilka kroków, coraz silniej ulegając potężnemu wrażeniu. Wszystkie jego pojęcia o rzeczywistości i możliwości — były rozwiane.
— Pan jesteś silniejszym ode mnie — zawołał, buntując się mimowoli, — ale cóż pan upatrzył sobie do mnie?
— Nie chcę w niczem wpływać na pańskie postanowienie. Jeśli na moje zamiary nie przystaniesz, wyjdziesz stąd tak samo, jak wszedłeś; a nawet, w razie odmowy ze strony pana, postaram się wynagrodzić mu poniesioną stratę.
— Nie żądam niczego!
— Porozumiejmy się: nie mam na myśli strat materjalnych, ale rozumiem, że zawód, jakiegobyś pan doznał, zawiedzione nadzieje — mogłyby wyrządzić panu szkodę wielką. Proponuję więc następujący układ: posiadasz pan wyobraźnię twórczą, oraz znajomość swojej sztuki — w pojęciu tutejszem, naturalnie. Połączmy zatem swoje umiejętności: pan mię obeznasz z chemją, medycyną i mechaniką, a ja ci odsłonię ta-