Strona:PL Leopold Blumental Sherlock Holmes w Warszawie.pdf/12

Ta strona została uwierzytelniona.

krzyczy: „Przechodziłam kiele Pana, to Pan list jakiś czytał, ale nic mi nie dawał.“ „Kłamiesz!…“ Zrobiła się awantura. Chciałam Wikcię odprawić. Ale już pasja mojego męża przeszła, bo w gruncie rzeczy jest ogromnie dobry i powiedział mi: „Dziewczyna głupia, ale nie zła. Kłamie, bo nie pamięta. Daj jej rubla odemnie i niech już zostanie…“
— A list?
— List nie znalazł się. Tylko wieczorem, gdyśmy się kładli spać, powiada mąż do mnie: „Kloteczko! wiesz co? — pojedziemy do Szwajcaryi i do Włoch…“
Sherlock złośliwie przymrużył oczy:
— Cóż Pani na to?
— Powiadam mu: jakto? nie lubisz przecie podróży. A on mi: „No, tak mi się wydawało. Jedziemy najpóźniej za dwa dni. Przygotuj się.“ Powiadam: „Zlituj się. Nie zdążę. Mam dużo sprawunków dla Mamy.“
— Cóż mąż na to?
— Mąż?.. Powiada: ja ci pomogę.
— W sprawunkach?
— Tak… Ludwiczek dla Mamy bardzo uprzejmy… I na służącą za stratę listu gniewał się głównie dla tego, że przy listach Mamy jest zwykle spis wszystkiego, co Mamie potrzeba. A Ludwiczkowi chodzi mocno o to, aby Mamie dogodzić. Nazajutrz wychodzimy na miasto. Zatrzymuję Ludwiczka przed sklepem kapeluszy na Marszałkowskiej. Powiadam: „wstąpimy, kupię kapelusz dla Mamy…“ Wstępujemy. Wybieram dla Mamy kapelusz z pięknem białem strusiem piórem. Potem zagadałam się przy przymierzaniu nowych francuzkich fasonów. Wtem, widzę, ku wyjściu dąży jakaś dama w kapeluszu z czerwonem piórem… Widziałam, że jest młoda… Mignęła mi filuterna twarzyczka z piękemi niebieskiemi oczyma. Mój mąż, wskazując palcem ową damę,