Strona:PL Lord Lister -02- Złodziej kolejowy.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.
9

— Co pan może powiedzieć o tym artykule? — zapytał Baxter, gdy znaleźli się już w Scotland Yardzie.
— Niech mnie Bóg skarze, jeśli nie powiedziałem panu prawdy, inspektorze. — zaklinał się bankier. Ten łotr Raffles zasługuje na szubienicę.
Nie było rady. Z punktu widzenia prawnego nie można było wszcząć żadnych kroków przeciwko bankierowi na zasadzie oświadczenia włamywacza. Bankiera puszczono wolno.
— Niechaj mnie Bóg ciężko skarze — rzekł po jego odejściu wywiadowca Marholm — jeśli nie jest to łotr z pod najciemniejszej gwiazdy, ten Meyer-Wolf.
— Trudno. Tymczasem nie mamy przeciwko niemu dowodów. Ale poczekajmy cierpliwie na dalszy bieg wypadków. Mam nadzieję, że Raffles nie skończy na tym.
— Ja również jestem tego pewien — odparł Marholm.

Fałszywe zaaresztowanie

Bankier Meyer-Wolf nie posiadał się z radości, gdy w dwa dni po włamaniu opuszczał Bank Angielski z czekiem na milion funtów sterlingów, wystawionym na Bank Włoski we Florencji. Suma ta potrzebna mu była do załatwienia tranzakcji z księciem włoskim, największym posiadaczem ziemskim w całej Italii. Niestety, nie przeczuwał, że Charles Brand, dzięki instrukcjom Rafflesa, śledził przez cały czas jego machinacje. Sekretarz stał tuż obok niego przy okienku kasy dworcowej, w momencie gdy brał bilet do Florencji.
Wślad za nim wysłana została depesza na adres Charly Webera, zwiastująca wyjazd Felixa Meyer-Wolfa.
Po przybyciu do Florencji Meyer-Wolf pierwsze swe kroki skierował do Banku Włoskiego. Nie miał zaufania do nikogo i pragnął czemprędzej podnieść pieniądze. Przed kasą bankową stał spory ogonek ludzi. Meyer-Wolf usiadł na ławce i wyciągnął gazetę. Tuż obok niego siedział jakiś jegomość, tak jak i on pogrążony w lekturze. Od czasu do czasu bankier rzucał mu podejrzliwe spojrzenie.
— Może to jeden z detektywów banku — pomyślał Meyer-Wolf i spokojniejszym już krokiem podszedł do kasjera, prezentując mu czek. Z interesantów nie pozostało już nikogo.
— Czy zamierza pan podnieść odrazu całą sumę? — zapytał kasjer.
Człowiek czytający gazetę nadstawił uszu.
— Tak — odparł bankier.
— Jest to nieostrożnie z pańskiej strony. Mógł by pan uskuteczniać swe wypłaty czekami na nasz bank.
— Jestem przyzwyczajony do noszenia przy sobie dużych sum. Proszę mi wypłacić banknotami tysiąclirowymi.
Po wyjściu z banku Felix Meyer-Wolf udał się na dworzec, aby się poinformować, o której odchodzi najbliższy pociąg do Bari. Miał tam spotkać się z owym włoskim księciem. Dowiedział się, że musi czekać jeszcze cztery godziny. Wiadomość ta wytrąciła go z równowagi. Nagle w każdym przechodniu począł widzieć złodzieja. Żałował już, że nie usłuchał rady kasjera i nie pozostawił pieniędzy w banku. Stanęło mu na przeszkodzie wrodzone skąpstwo. Nie miał do nikogo zaufania. Prosto ze stacji wolnym krokiem udał się do fryzjera. Fryzjer, Włoch, człowiek żywy i ruchliwy ani rusz nie mógł zrozumieć, czego chce od niego nowy klient. Bankier wytłumaczył mu za pomocą gestów. Wskazał mu na swe długie włosy i dwoma palcami naśladował ruch nożyczek. Włoch zrozumiał i uśmiechnął się z zadowoleniem. Namydlił szybko brodę swego klienta i jednym ruchem ogolił mu pół twarzy. Piękna broda bankiera została uszkodzona. Meyer-Wolf odepchnął fryzjera i począł wymyślać. Fryzjer tłumaczył się zawstydzony: Myślał, że bankierowi idzie o ogolenie brody. Nie było rady, trzeba było doprowadzić drugą połowę twarzy do jakiego takiego porządku. Meyer-Wolf z rezygnacją poddał się zabiegom Włocha. Gdy opuścił zakład fryzjerski, twarz jego zdobiła cienka wyskubana kozia bródka. Był tak zmieniony, że trudno byłoby go poznać. Na ulicy natknął się na tego samego jegomościa, którego spostrzegł w banku: jegomość uśmiechnął się i obejrzał się za nim ze zdziwieniem. Bankier mijał właśnie niewielki plac, skąd udał się na stację. Dął silny wiatr. Bankier uczuł nagle gwałtowny ból zębów. Postanowił wstąpić do apteki i kupić trochę chloroformu dla uśmierzenia bólu. Niestety, aptekarz odmówił mu bez recepty lekarskiej. Udał się więc do lekarza, który przepisał mu żądane lekarstwo.
Meyer-Wolf wściekły zapłacił wygórowane, zdaniem jego, honorarium za wizytę i pobiegł z powrotem do apteki. Lekarstwo włożył do kieszeni. W malutkiej restauracyjce spożył skromny obiad. Zasłonił się gazetą i pogrążył w lekturze. Nagle wzrok jego padł na sensacyjny artykuł:

Nowa seria kradzieży kolejowych!
2000 lirów nagrody! Nareszcie natrafiono na ślad niebezpiecznego złoczyńcy! Na linii Florencja — Bari popełniono ostatnio cały szereg śmiałych kradzieży kolejowych. Nieznany złoczyńca, podróżujący pierwszą klasą, usypia chloroformem podróżnych i okrada ich z pieniędzy. Wczoraj wieczorem ofiarą złoczyńcy padł jakiś Niemiec. Jakkolwiek pociąg znajdował się w pełnym biegu, złodziej zdążył wyskoczyć. Poszkodowany zdołał jednak podać policji dokładny rysopis zbiegłego: Jest to człowiek około lat czterdziestu z małą kozią bródką, oczy szare. Na twarzy lekkie znaki po ospie. Sądząc z akcentu jest Niemcem. Władze policyjne przypuszczają, że złoczyńca ukrywa się we Florencji. Nagroda przyrzeczona za schwytanie go wynosi 2000 lirów.

Felix Meyer-Wolf uczuł, że skóra na nim cierpnie. Myślał o walizie, spoczywającej tuż obok niego na krześle, a kryjącej w swym niepozornym wnętrzu milion funtów.
— Czy panu jest słabo? — zapytał kelner na widok jego pobladłej twarzy.
— O nie — rzekł — Przeraził mnie artykuł o złodzieju kolejowym. Czy nie sądzi pan, że będzie można ująć go szybko na zasadzie podanego rysopisu?
Kelner zaśmiał się.
— Taki rysopis możnaby zastosować do wielu osób. Naprzykład, nie obrażając szanownego pana, ma pan twarz, noszącą ślady ospy, szpiczastą bródkę i mówi pan po francusku z akcentem niemieckim... Mimo to nie jest pan z pewnością złodziejem kolejowym...
Kelner wybuchnął śmiechem.