Strona:PL Lord Lister -31- W podziemiach Paryża.pdf/16

Ta strona została przepisana.

nym spojrzeniem objął tajemniczy pawilon który przysporzył mu tyle trosk. Okna były zasłonięte, jak zazwyczaj, grubymi roletami. Nawet najciekawsze oko nie mogłoby zajrzeć do wnętrza. Zaledwie jednak uczynił kilka kroków, gdy do uszu jego doszedł dobrze znany stuk. Nie ulegało wątpliwości, że wewnątrz musiała pracować jakaś maszyna.
Menuisier drgnął. Złość w połączeniu z ciekawością dodały mu odwagi. Postanowił położyć kres swej niepewności. Zawrócił szybko i zdecydowanym krokiem zbliżył się do drzwi pawilonu.
Zapukał. Hałas ustał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Menuisier czekał cierpliwie. Wzruszenie jego dochodziło do kulminacyjnego punktu. Wstrzymując oddech począł nadsłuchiwać. Nic nie wskazywało na to, że zamierzają mu otworzyć. Poczekał jeszcze chwilę. Gdy gotował się do zapukania po raz trzeci, usłyszał lekkie kroki. Odsunięto zasuwę i drzwi uchyliły się trochę. Ukazała się w nich głowa Rapina. Na twarzy jego malowało się przerażenie.
— Czego pan sobie życzy panie Menuisier? — zapytał lokator z trudem usiłując opanować przerażenie. —
— Cóż to za hałasy pan wyczynia? — zapytał lichwiarz ostrym tonem. — Jakiemuż to zajęciu odda je się pan w moim domu?
— Poprostu pracuję... — odparł portrecista z zakłopotaniem. —
Zakłopotanie to wzmogło tylko podejrzliwość Menuisiera. —
Lichwiarz szarpnął gwałtownym ruchem drzwi i wszedł do środka. — Jeden z pokoi był otwarty. Nie zwracając uwagi na portrety malarza Menuisier przeszedł przez pokój szybkim krokiem. Za nim kroczył Rapin. W oczach jego malowało się przeczucie. Oparł się plecami o ścianę i rozszerzonymi przez strach oczyma począł się wpatrywać w intruza.
Menuisier zrozumiał w lot sytucję.
W środku pokoju stała maszyna drukarska. Cel istnienia tej maszyny w tym właśnie miejscu był całkiem jasny. Tuż obok leżała paczka banknotów pięćset frankowych, lśniących świeżością. Banknoty te wyjaśniły dostatecznie przeznaczenie maszyny.
Lichwiarz odwrócił się z oburzeniem.
Na widok przerażonej miny fałszerza, odzyskał odwagę. Wiedział że nie ma czego się obawiać tego człowieka, który drżąc, stał w pokornej postawie tuż obok drzwi.
Dumny ze swej „głębokiej moralności“ — Menuisier chwycił paczkę banknotów i tonem zacnego obywatela wykrzyknął z oburzeniem.
— A więc fałszuje pan pieniądze państwowe! Natychmiast zawiadomię o wszystkim władze!
Rapin padł na kolana.
— Niech mnie pan nie gubi, panie Menuisier... Błagam pana! Niech pan zlituje się nade mną! Będę panu wdzięczny przez całe moje życie.
Uczucie wdzięczności, obce było sercu starego lichwiarza. Apele tego rodzaju nie czyniły na nim najmniejszego wrażenia. W dalszym ciągu zachował swą maskę urażonej godności.
— Nie mam litości dla przestępców! — odparł surowo. —
— Jeśli wyjdzie pan stąd, aby zawiadomić policję, odbiorę sobie życie — zawołał Rapin z rozpaczą. —
I ta groźba nie uczyniła na kamieniczniku najmniejszego wrażenia. Zbliżył się do okna i począł oglądać pod światło znaki wodne na banknotach.
Do licha!... Banknoty podrobione były istotnie po mistrzowsku. Na twarzy Menuisiera odbił się wyraz takiego zachwytu, że nawet Rapin przestał jęczyć i molestować. Ostrożnie zbliżył się do starego lichwiarza. Menuisier wciąż jeszcze badał banknoty. Oglądał je ze wszystkich stron miął je i wygładzał, patrzał na nie z bliska i zdaleka. Nie mógł w nich odkryć nic co różniłoby je od banknotów prawdziwych.
— Ile pan już puścił w obieg tych banknotów? — rzucił nagle pytanie.
Jeszcze ani jednego — odparł malarz. To tylko próba. — Dziś skończyłem pierwszą partię. Brak mi jednak kapitału potrzebnego do dalszej fabrykacji.
— Mógł pan uczynić w ten sposób wiele złego. — rzekł Menuisier.
Głos jego nabrał już o wiele łagodniejszego tonu:
— Nikt nie mógłby poznać się na tych falsyfikatach...
— Wiem o tym — odparł łagodnie Rapin. — Mogę się założyć, że mógłbym bez trudu wymienić na złoto każdy z tych banknotów w banku państwowym.
— Naprawdę? — zapytał Menuisier. — Oburzenie jego znikło bez śladu.
Rapin obrzucił kamienicznika przenikliwym spojrzeniem. Nie trudno było spostrzec, że w starym lichwiarzu dokonała się nagle zmiana. Ogarnęło go przemożne uczucie chciwości.
— Możemy zarobić obaj wiele, wiele milionów — szepnął Rapin zachęcająco. — Jeśli nie wyda mnie pan policji, założymy spółkę. Nie grozi nam najmniejsze niebezpieczeństwo...
Lichwiarz dawno już zrezygnował z roli obrońcy prawa i społeczeństwa.
— W jaki sposób? Jaka byłaby moja rola? — zapytał głosem zdławionym przez chciwość. —
Obawy Rapina znikły. Począł rozmawiać z Menuisierem tonem człowieka proponującego przstąpienie do korzystnego interesu.

— Sprawa jest prosta — rzekł. — Dotąd zdołałem wykonać bardzo mało egzemplarzy. Brak