Strona:PL M. Reichenbach - Na granicy.pdf/34

Ta strona została przepisana.
— 28 —

dzić, wszystkiego sam dojrzeć muszę. Nie wyobrazisz pan sobie, jak wiele ziemia traci, przechodząc często z rąk do rąk.
To mówiąc, panowie opuścili jadalnią i udali się do stajni dla wybrania konia. Henryk postanowił korzystając z uprzejmości gospodarza, odwiedzić kilku kolegów stojących w sąsiedztwie. Do tej wycieczki wybrał sobie pięknego kasztanka, pożegnał Wertharta i udał się do swego pokoju dla zmiany ubrania. Pokój ten z oknami wychodzącemi na ogród, znajdował się na dole. Henryk otworzył okno, a wkrótce potem, tuż pod niem, usłyszał głos Alinki.
— I więcej nic nie mówiliście kiedy wybiegłam?
— Nic, ale jakież dziwne zadajesz pytanie — odparła Kamilla.
— Cóż w tem dziwnego, że chcę wiedzieć co się dzieje poza mojemi plecami. Ale patrz, pierwiosnki rozwinęły ci się w rękach.
— Śliczne kwiateczki! Jakże się cieszę, że je znalazłam.
Henryk porwał za czapkę, zdawało mu się, że koniecznie powinien spotkać panie i dopiero kiedy już cofnąć się nie mógł, pomyślał, że postępowanie jego nie wiele ma sensu.
Wszczął więc rozmowę o pierwiosnkach i uroku, jaki mają pierwsze znalezione kwiaty. Kamilla rozmawiała wesoło i swobodnie, Alinka za to umilkła, a nawet usunęła się na bok. Słońce igrało w jej złotych włosach i otaczało ją aureolą. Henryk przecież nie widział tego, gdzież były jego oczy?
Odprowadziwszy panie do domu, pożegnał je. Długo stał jeszcze u wejścia i niezwykle pomału zapinał rękawiczki. Nagle uchyliły się drzwi i Alinka przybiegła do niego.