Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 10 172.jpg

Ta strona została przepisana.

Jakobym właśnie pół duszy zostawił,
Gdzie Maćki owe, gdzie Dudy, Koźbiały...
Zmarszczyłem czoła i wąsym nastawił,
Zły sam na siebie a żalem nabrzmiały.
Więc zmrużę oczy, obrócę w bok głowy,
Gwiżdżąc przez zęby kuranicik[1] jakowy.

Wtem Szczęśniak, z twarzą wyżółkłą i chorą,
Od której biła już śmiertelna zorza,
Przed stołem czapki uniżył z pokorą,
I stanął, jak ta w polu męka Boża.
Aż rzecze: — «Niech tam Panowie obiorą
Zuchelek[2] ziemi dla mnie wpobliż morza,
Bo w morzu chłopca mam i zaś kobitę»... —
Tu załkał, oczy prędko otarł w świtę.

Słucha go tłumacz i panom rozpowie,
Westchnąwszy, o tym wielkim nieszczęśniku.
Zimno to oni przyjęli panowie,
W stołkach się przy swym gibając stoliku.
Lecz mnie przez skórę zaczęło iść mrowie,
A czując, że mam duszę pełną krzyku,
Rzucę się temu sierocie na szyję
I ryknę: — «Z wami! Z wami, póki żyję!»

I tak mi letko stało się i miło,
Jakbym piór dostał i lecieć miał światem...
W garściach mnie tylko okrutnie swędziło,
Że albo bić się z kim, lub ściskać z bratem.
Aż razem z oną błogością i siłą
Jelenka białym zapachła mi kwiatem...
Tak zatnę zęby i syknę: — «Aj, że cię
Też, dziewko moja, już niema na świecie!


  1. Kurancik (fr.) — śpiewka, arja.
  2. Zuchelek (gw.) — kawałeczek, mały szmat.