A mnie się jakoś zrobiło markotno,
Że tak już wszystko z pieszczotą stokrotną
Ciśnie się do niej... ten promień słoneczny
Tak po twarzyczce ją łaskocze mlecznej,
Jakby to żywy był kochanek złoty...
Liljowe dzwonki tuliły się w sploty,
Jej nagich ramion dotyka sukienka,
Biała jak one, przejrzysta i cienka.
Coś się dziwnego stało... ja sam nie wiem...
Czy słońce z góry sypnęło zarzewiem,
Czy się gdzieś pierwsza rozwinęła róża,
Czy słowik w morzu harmonji się nurza,
Czy w głos skrzydełkiem strzyże konik polny:
Uczułem żar na ustach, mimowolny
Wydałem okrzyk, jakby duch mój własny
Śpieszył ją ostrzedz, że ma wzrok zbyt jasny,
Że się z rękawka wysunęła ręka,
Że kwiat ją zdradza i że ta sukienka
Pozwala słońcu całować jej ciało...
Spojrzała na mnie i snadź mnie wydało
Moje zmieszanie, bo spuściła oczy,
Tuląc do siebie dwa sploty warkoczy.
Nie wiem, czy była od początku ziemi
Na całym świecie druga taka wiosna,
Kwiecista, wonna, tęskna i miłosna,
Jak owa nasza! Bojami barwnemi
Co ranek nowe tryskały motylki,
Świecąc, jak drogie brylantowe szpilki,
Na piersiach róży, na jaśminów czole...
Co wieczór rzeczka, uciekając w pole,
Garściami srebro księżycowi kradła
I w swoje szklane zakręty je kładła,
Migocąc z dala, jak pas srebrem tkany...