Spojrzeniem lodowatem...
Aż nagleś uczuł, że kamień ten,
Że kamień jest ci bratem.
I wstrzęsły ci się w piersiach łez
Niewypłakane zdroje...
I tak zawyłeś, jak wyje pies,
Wspomniawszy gniazdo swoje.
I buchnął dym i buchnął żar
I serce się rozkryło,
I powiał z niego korowód mar,
Co spały pod mogiłą.
I padłeś z jękiem na ów głaz,
Jak gdyby to pierś bratnia,
Pierś, która pierwsza z tobą wraz
Załkała — i ostatnia...
I to, coś kochał, i to, coś śnił,
Co było bólu gwałtem,
Wraziłeś w kamień ostatkiem sił,
Czarownym, boskim kształtem.
I cały poryw wraziłeś weń
Do świtów, do zarania...
I całą gorycz i cały cień
I całą rozpacz poznania.
Sięgnąłeś duszą w najrańsze dni,
Dni szczęścia i boleści —
I lilje, co tam pachniały ci,
Wraziłeś w kształt niewieści.
Nie przyjął, nie chciał przyjąć świat
Form ducha, form zapału...
Aż oto głaz ten wytrysnął w kwiat
Najczystszy ideału.
Nie dłóto dało i nie młot
Tej czarnej bryle życie,
Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 4 127.jpg
Ta strona została uwierzytelniona.