Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 5 123.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

I ponakrywa umarłym ich twarze,
I wóz na niebie zatrzyma swe szprychy,
Iżby spokoju zażyły cmentarze...
W ciemność się koła zaryją i staną
Na złotych osiach po zorzę rumianą.

I znów spać będę bez tchu, bez żył bicia,
Klęski mi ziemi zmaleją i znikną,
Pająk mnie w szare oprzędzie powicia,
Do ciszy grobu znów kości nawykną,
Nie pomnąc bólu dawnego, ni życia...
I będą lecieć żórawie i krzykną
Ranny swój hejnał, lecz ja będę głuchy...
Tak wielki spokój jest tam, gdzie śpią duchy.

Lecz gdy pękniętej kopułki mej rysy
Zasklepią gniazda jaszczurcze i trawy,
Gdy ją liliową uczynią irysy,
A wysrebrzoną kolczaste agawy,
Niech syn mój trzeci pod czarne cyprysy
Przyjdzie i one kwieciste murawy
Zedrze z mej piersi i kwiat ów niebieski,
Aż do trumiennej niech zedrze precz deski...

I deskę niechaj oderwie i w szpary
Niech puści oko do mojej mogiły...
A gdy go wzruszy ojcowski trup stary
Tak, że go budzić nie będzie miał siły,
Na koń niech skoczy... Niech puści co pary,
Nad grzywy jego szumiące pochyły...
Niech pędzi z krzykiem po drogach rozstaju:
— Francuzi weszli! — Francuzi są w kraju! —

A krzyk powieje przez grody i sioła,
Jak wichrem gnana czerwona pożoga;
I chwyci oręż, kto dźwignąć go zdoła,
I za mężami zakurzy się droga...