Strona:PL Maria Konopnicka-Poezye T. 7 182.jpg

Ta strona została przepisana.
MARIO.
(do Castellego)
Czy ziemia stanęła?

Milczysz? Więc jakże dziś ten starzec może
Mieć tę odwagę straszną renegata,
Odprzysiężeńca — i wobec wszechświata,
Co mu nad głową globy swoje toczy,
Wyprzeć się prawdy w żywe Stwórcy oczy
I na wiek wieków okryć się sromota?...

(do Galileusza)
O panie! słuchaj!... Ja jestem sierotą,

Biednym sierotą — i nie mam na świecie
Nic — i nikogo... a przecież, gdy wspomnę,
Żem myśli twojej i ducha jest dziecię,
Jakieś mnie blaski chwytają ogromne —
I w nieskończoność wytężam źrenice —
A światy, lecąc w błękitne przestrzenie
Mojego wzroku czują błyskawice,
Krzyżując z myślą moją swe promienie...
Widzisz je? — oto całe ich miljardy
Kreślą w przepaściach koła gorejące...
Jakże ty powiesz, że jest nieruchoma
Wielka budowa współruchu, współwagi?...
Czyż się nie lękasz, by wschodzące słońce
Rzuciło ziemi spojrzenie pogardy,
Od której w ogniach wstydu stanie Roma?
O! na to trzeba straszliwej odwagi!...

CASTELLI.
Wiedz, zapaleńcze, że gdy ludzkość wciela

Ideał w zasad społecznych dziedzinę,
Godną jest rzeczą nawet Zbawiciela,
Gdy z krzyża woła: »Ja za prawdę ginę!«
Braterstwo ludów, równość praw człowieka,
Jest tym posiewem, co wzejście swe zwleka,
Jeśli mu braknie dżdżów krwawych, łez rosy.
Lecz tutaj — po co płonąc mają stosy?