Strona:PL Maria Rodziewiczówna - Atma.djvu/268

Ta strona została przepisana.

Zatopili w sobie oczy, aż w dusze, w serca w głębie Boskiej ciszy, i nie mieli więcej słów.
Usiedli na ławie — splotły się dłonie w uścisk — skroń o skroń się wsparła — zapatrzyli się w słońce za kratą, i mieli twarze skupione, w coś wsłuchane, wszystko widzące i rozumiejące.
Na korytarzu rozległy się kroki, brzęk kluczy, na progu stanął Semeniuk.
— Karliński, idź na swój numer. Zaraz wieczorna rewizya.
Powstali. Wtedy przemówiła:
— Kiedy stąd odchodzimy?
— Pojutrze, rano — odparł i po chwili dodał:
— Razem.
— Już zawsze! — rzekła z promiennym uśmiechem.

16 Grudnia 1910 r.



KONIEC.