Strona:PL May - Matuzalem.djvu/445

Ta strona została skorygowana.

okrętu, to nie ukazał się na pokładzie niemal przez cały czas podróży. Matuzalem dowiedział się, że kapitan jest namiętnym palaczem opjum.
Pasażerowie w dzień nie opuszczali pokładu, przyglądając się pejzażom nadrzecznym, z początku zresztą bardzo jednostajnym. Ciągnęła się dookoła gładka równina. Rzeka toczyła fale między polami ryżowemi, nawodnionemi przez liczne kanały. Tu i owdzie widać było strzechy wiosek. Gdzie niegdzie strzelała ku niebu wysoka pagoda.
Później miejscowość stała się górzysta. Pejzaże były żywsze i ładniejsze, przypominające widoki z nad Renu. Brakowało tylko ruin zamkowych i winorośli.
Pasażerowie podziwiali ciężki trud wioślarzy. Mimo skąpego posiłku pracowali bez przerwy w dzień i w nocy. Dopiero w Ing-te zarządzono kilkogodzinny postój, aby umożliwić pasażerom obejrzenie miasta. Napróżno! W tem mieście bowiem nigdy jeszcze nie widziano cudzoziemców. Ledwo pasażerowie wylądowali, otoczył ich tłum Chińczyków, tłum coraz bardziej wzrastający. Nie zachowywano się wrogo, wręcz przeciwnie, z najgłębszym szacunkiem przyglądano się dziwnie ubranym przybyszom. Wszystkie głowy schylały się kornie. Przecież było tych głów i tułowi tyle, że ani myśleć o przebrnięciu naprzód. Trzeba więc było wracać na okręt, co zresztą okazało się niemniej utrudnione.
Piątego dnia wieczorem podróżni ujrzeli Szao-tszeu, miasto położone u stóp wzgórza Nanling. Tu

51