Strona:PL Miciński - Nietota.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

Tam lodozwały wzniosły się w nieprzystępny dla żyjących Dom śmierci.
Tam rzeki spadają Niagarowemi kaskadami.
Rakszase nocy indyjskich czułyby się tu u siebie, rozpościerając skrzydła gigantyczne na lodowcach.
Pieśniarz Kalewali śpiewałby runy o bogini powietrza i pierwszym człowieku Wejnamojnenie, mędrcu i czarodzieju słów.
Kraina nie baśni, lecz najgłębszej istotności, rozpościera się przed nami.
Idziemy — za cieniem chmur płynących. —
za piórami zagubionymi orła — za echem kaskady tęczującej wśród leśnych wonnych malin.
My cienie — nie widać nas.
My niedotykalni — czujemy jednak pod stopą miękkie zioła. Tchnieniem woli możemy wzbić się aż po obłoki i płynąć w tych jedwabistych karocach.
Zaszło już słońce.
Król Wężów wypełza ze swej piekielnej czeluści. U wylotu doliny wznosi się potężna ściana gór — nad nimi już w niebie śnieżą lodowce.
Chłodno tu. Swobodnie. Olbrzymio­‑tajemniczo — wśród rozrosłych drzew, z których każde jest kościołem.
Rozsunął ktoś gałęzie limb.
Wyszedł — syn tej puszczy. Patrząc w niego, wierzymy mimochcąc w legendy o ludziach z rasy wyższej pewnego króla irańskiego, zamkniętych wśród gór.
Włosy czarne spadają mu aż na barki.
Strój lekki. Z łusek rybich ma ciżmy.
Na potężnych ramionach, podobnych do grubych gałęzi dębu — mroczy się skóra morskiego lwa z grzywą.
Ten człowiek może mieć lat około trzydziestu.