Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/117

Ta strona została przepisana.
lecz nie chcę siebie słabić marzeniami.
Lepiej nie! Nie!
Bądź więc do końca Panią swej ciemnej Gehenny!
R. MELODOS: (ukazując spadające meteory) Tak zaiste, należałoby płakać, lecz któż ma łzy dla gwiazd, lecących w otchłań? to ich przeznaczenie.
B. TEOFANU: Tu przy tym niedoszłym moim grobie — spełnią się dziś moje wyzwoliny. Tu rzucam czary na cały okrąg morza i wołam okręty ku mnie.
(B. Teofanu odchodzi nad morze).
WSZEGARD: (z za drzewa do B. Nikefora) Błagam Cię, Panie, czekajmy chwili dopóki Dusza ludzka Bazilissy nie ustąpi przed jej wilkołactwem.
Wyznam Ci, Panie, że chcąc tropić zaszedłem daleko — jestem kochankiem mądrej Pani Welii, bywam na sabbacie, lecz nie o tem mowa!...
Znalazłem medykament, który jest wybornym środkiem na wzbudzenie żądz — — możesz Bazilissie ofiarować w kwiatku, który wąchając — ujrzy tylko Ciebie na całym świecie — najjedyniejszego!
B. NIKEFOR: Milcz, mam pewien pomysł, którego satanizm głębszy jest, niż piekło!
(oddala się)
WSZEGARD: Coś mną pomiatać zaczyna Kosmokrator — a miałem właśnie tej nocy widzenie:
Wszegardzie, rzekł mi głos, powitaj Bazileusa, który jest w kloacznym kurytarzu.
Pójdę i powitam. Będę jak pasterz Betlejemski i zaśpiewam: (śpiewa)

Kto tam kołace
w ciemnym kurytarzu?