Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/121

Ta strona została przepisana.
harfę orficką. Podobien jest zaiste prorokowi: odziany w płaszcz modry z kamieniami rubinowymi na ramionach. Włosy czarne, wijące się, cera ciemna, oczy duże fosforyzują, wpatrzone w twarz Bazilissy).
R. MELODOS: W imię tego kwiatu, który zerwałem dla Ciebie na jeziorze Urmia wśród gór Kaukaskich! Księżyc tchnął w niego moc ożywczą!
(Bazilissa Teofanu nie patrząc nań, bierze kwiat położony jej na sarkofagu).
Dla Ciebie powędrowałem ku tym straszliwym lodowcom, gdzie żył Prometeusz! dla Ciebie tu przyszedłem, śpiewając misterjum, którego jedyną wartością jest ból w nim zawarty.
Misterjum to utworzyłem, jak św. Jan kładnąc głowę na piersi Mistrza —
B. TEOFANU: A teraz? uznajesz li Go jeszcze za Boga?
R. MELODOS: Mógłżebym wątpić?
B. TEOFANU: Uznaj Go za Człowieka — i jest to daleko więcej! za Człowieka pierwotnie wspaniałego, jakich znała starożytność w Indjach, kiedy Helleni byli jeszcze dziećmi mitologizującymi o miłostkach Jowisza; tam w Indjach 13.303 lat przed naszym Jezusem Panem był już pierwszy papież Brahmatma.
R. MELODOS: Skądże wiadome są tak odlegle lata, dawniejsze niż ziemia według lat Genezy?
B. TEOFANU: Indusi pisali na niebie: wielkie wypadki oznaczali w niebieskim Zodjaku: wiedz, iż gwiazdy względem planet mają zawsze swój układ jedyny, który się już nie powtarza, choć można go wyliczyć. Nasze lat wyliczenie, nasz pierwszy człowiek — to są igraszki