Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/154

Ta strona została przepisana.
B. TEOFANU: (do niewolników, których przyzwała giestem) Oznajmić, że Kosmokrator przybywa — niech Mytileńscy harfiarze wybiegną na jego spotkanie — wschody czarne granitowe zamienić w ogród — niech w kuchniach pośpieszą z ucztą na 2000 osób; zaprosić tu patrycjuszów i znaczniejszych w mieście oraz tych, którzy mają zalecony wypoczynek po trudzie walki na murach.
(Niewolnicy wychodzą).
Marzenia moje przybierają postać widm z głowami Harpij — żmije oplątują każdy posąg myśli mojej skrętami jak Laokoona.
Muszę z mordercami iść, co czyhają w sypialni — ja zdradziłam Helladę dla żelaznego łańcucha — (patrząc w ikonę Matki Boskiej) wszak jestem w głębinie mej duszy, jak Ty — matką nieziemnego ideału! Lecz nie, dość tych marzeń — jestem Pazifae — nimfa co w skórze krowy oddawa się bogowi. Mnie zapładniał mrok. Tysiąc i druga to noc, jaką mi przyrzekł Djonizos. Kiedy leżałam w omdleniu, nagle On znikał...
Widziałam Djonizosa, rycerza św. Jerzego... Minotaura, Briareusa o stu ramionach — w osobie tych pachołków i zbirów... Oh, me oczy przeklęte, oh kłamstwo marzeń, które mnie czyniły ślepą... Teraz pójdę ku memu piekłu: świadoma nienawiści dla Nikefora!
Teraz jestem potwór zrodzony przez Noc: Madonna Piekieł. Krew, morderstwo i bestjalskie żądze...
Ja Stygs — w pałacu mym ze srebrnemi kolumnami u stóp gigantycznych skał...
Straszno mi — słyszę jakieś szepty.
(Podchodząc do fontanny Scyll).