Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/198

Ta strona została przepisana.
(Nikefor w całym przepychu Władcy — dla życia umarłego — mieczową ręką ukazuje zasłonę, gdzie tron Teofanu. Na znak W. Eunucha, wszyscy trzykroć przyklękli, zasłaniając oczy dłońmi, jakby przed blaskiem słońca. Kopuła z gwiazdami i planety lamp zaczynają wirować).
B. NIKEFOR: Tu jest Słońce!
(Rozchylają się zasłony przy tronie. Wśród egzotycznych roślin migoce radosna Teofanu; na głowie jej mistyczne miasto Lucifera. Jak morze fosforyzujące w swych mrocznych błękitach, nieruchoma, lśniąca, zapatrzona w odległe światy.
Staje u tronu Bazileusa, dając mu lotus — potem idzie, wciąż radosna, na swój pobliski tron wkształt komety z czarnych agatów, topazów i ametystów; u nóg wschody z marmuru bezcennego czarnego, krwawymi piętnami znaczonego, zwanego Sangarius. Rzesza kapłanów podsyca ogień w kadzielnicach. Na stopniach klęczą, trzymając symbole bóstw, czarne indyjskie księżniczki. Goście w udanym lub szczerym uniesieniu chylą się aż do ziemi i na stuknięcie laską W. Eunucha wstają).
B. TEOFANU: Niechaj tu wchodzą przez wszystkie 40 bram ubodzy i rycerze błędni, ja we wszystkich 40 bramach rozdawać będę złote monety.
Pozwól mi, Bazileusie, iż tanecznym korowodem przebiegać będę wszystkie zakątki Naszego Pałacu, wchodząc to w podziemia grobów, to na kondygnacje wież, to do kaplic, to w zimowe ogrody pod kryształowemi sklepieniami...
B. NIKEFOR: Twoje lico przybladło jeszcze — podobne jest do księżyca wśród chmur lecącego śniegu...
Daj mi iść za Tobą.