Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/50

Ta strona została przepisana.
Ty bądź moim posłem.
Niech usta gadu nie kalają mego jasnowidzenia.
Kalocyr niech zdradza Bazileusa, ty chroń mego tajemnego zamku, który się piętrzy na niedostępnej górze — a wchodzi się do niego przez wrota śmierci.
NORMAN: (w zachwyceniu) Walkirja! do nas przyleć: na wyspę zamarzłych wulkanów — czasy wypełnią się Olbrzym burzy uderzy w harfę — wspłynie górami morze — wyjdą widma z podziemi — zaćmienie bogów — słońce i gwiazdy w mroku — niebo ogarnie łuna.
Potem z mroków nowa zielona ziemia, orzeł szybować będzie nad górami, gdzie niegdyś łowił ryby — dwoje ludzi w gaju życia wiecznego karmić się będą rosą — — lecz —
Wprzód musi zniszczyć i zapaść w morze olbrzymi grzech ziemi — Bizancjum!
(Niewidzialny powstaje Nikefor i dobywa miecz. Na ten chrzęst Norman ogląda się — dobywa swego miecza — zderzają się — miecze pękły. Nikefor natarłszy z piorunującym impetem, tarczą powala na ziemię warega — nogą przydeptuje mu gardło).
KALOCYR: (nachyla się nad Normanem) Już poszedł, o Bazilisso, do Twojego zamku za chmurami, pośpieszę wykonać część drugą Twego poselstwa tu na ziemi.
(do trupa)
Wędruj w Twe zimne krainy i rozmyślaj, czy żywy Kalocyr nie jest wart więcej niźli umarły lew?
(ucieka)
Nikefor patrzy w Teofanu z grozą wybuchającej miłości).
TEOFANU: Kto jesteś potworny człowiecze?