Strona:PL Miciński - W mrokach złotego pałacu czyli Bazylissa Teofanu.djvu/82

Ta strona została przepisana.
zawsze w porę się urywały... taki sznur zawiesiłem przed pałacem patryarchy...
kosztuje tylko drachmę — każdemu się może przydać przy obrachunku sumienia narodowego — nie? a więc nie.
Tu korzeń mandragory, który może pokrzepić mężnych po zdobyciu miasta. (Żołnierze rozchwytują)
Wiedziałem, jaki jest gust szanownych rycerzy. Ba, nie mam już... tego to nigdyby nie nastarczył... W Macedonii są całe gospodarstwa o wysokim płodozmianie, gdzie hodują mandragorę na wypadek każdej wojny — i nigdy niema na to za wielkiego urodzaju, choćby wyrosła jak kukurydza. Słuchajcie dalej!
Maść z łez krokodyla na odsiedzenie dla tych panów oficerów, którzy wysiadują zbyt długo wygodne stanowiska...
I to nie? rozdam ją darmo, poślijcie w anonimach! Środek na dyjarję ze strachu w bitwie —
ŻOŁNIERZ STARY: Kiep ten, kto się nigdy nie bał — mnie daj.
CHOERINA: To musi być najmężniejszy z was — nie boi się śmieszności.
(Dwaj pachołkowie z halabardami podchodzą i na skinienie Mnicha chwytają Choerinę za kark).
MNICH: Z rozkazu Sekretarza Patryarchy masz dyndać.
CHOERINA: Οὐδὲν ἄγαν. Niczego za dużo.
Miałem nadmiar humoru. O cóż to idzie najprzewielebniejszemu zjadaczowi szarańcz na pustyni? chodzącemu pod ramię z babilońskim Jehową?
MNICH: Za długi masz język. A do tego zgwałciłeś pono dzieweczkę, zwabiwszy ją daktylami — i tym, że jej miałeś wróżyć z ręki — —