Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Robert nie omieszkał opowiedzieć mi swoich wrażeń i po co właściwie tu przyjechał...
— Wstaję o dziesiątej godzinie, — mówił... Spaceruję w parku przy źródle... Spotykam się to z tym to z drugim... skarżymy się jeden drugiemu na nudy krytykujemy tualety... Do śniadania czas przechodzi niespostrzeżenie... Po śniadaniu partja pockera u Gastona... O piątej godzinie Kasyno... gra w backarat... stawki po cztery sous, bank rodzinny... obiad... znów Kasyno... Oto i wszystko... Na drugi dzień to samo.. Niekiedy malutkie intermedjum z jaką bądź Laisą z Tuluzy lub Fryną z Bordeaux... Uwierzysz, że ten wysławiany zakład, w którym leczą wszelkie możebne choroby nie wywiera na mnie żadnego skutku.. Zupełnie się nie poprawiłem.... Wszystkie te gorące wody to jedno kłamstwo...
Pociągnął nosem powietrze i rzeki:
— Znów ten zapach!.. Czujesz? To straszne.
Zapach hiposulfurum szedł od źródła i rozchodził się po alei platanów...
Mój przyjaciel ciągnął dalej:
— Pachnie... jak Boga kocham pachnie... tak,jak u markizy...
I roześmiał się głośno...
— Wyobraź sobie... razu pewnego... markiza de Tourbreit i ja mieliśmy jeść obiad w restauracji... Pamiętasz markizę... wysoką blondynkę, z którą żyłem dwa lata? Nie?... Nie pamiętasz... Lecz, dróg, przyjacielu, cały Paryż wie o tem.
— Kto była ta markiza? Spytałem...
— Bardzo szykowna kobieta... mój drogi... Była praczkę w Concarneau, a potem, nie pamiętam już