Strona:PL Mirbeau - Życie neurastenika.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— No, tak... tak... rząd — to krowa. Ręczę wam, że poprowadzimy go daleko... Ach, niech djabli wezmą!... dzieci moje...
Rzeczywiście, czuł się znakomicie w bluzie chłopskiej; był dobroduszny, cyniczny, śmiał się, oburzał... zawsze w porę, ściskał ręce, klepał po ramionach, po brzuchach, chodził tam i z powrotem po placu, żartował, częstował chłopów w kawiarni d’Esperance... I potrząsał w powietrzu ciężką laską normandzką, przywiązaną do jego prawej ręki mocnym, czarnym rzemieniem...
— Ach, niech djabli wezmą!...
Trzeba zauważyć, że markiz de Porpier był w Noirfleur jak w domu, uważał je za swój folwark i, dzięki swemu sprytowi, genialności dorobkiewicza i zręczności cieszył się w nim wielką popularnością. Tak podbił sobie wszystkich swą cyniczną szczerością, że nikt nie myślał nawet dziwić się ostrej zmianie, która odbywała się w kostjumie jego po upływie okresu wyborczego. Przeciwnie, wszyscy cieszyli się z tego i mówili:
— Pan markiz to zuch. I nie dumny!... Oto kto kocha rolnika!...
Podobnież nikt nie dziwił się temu, że korzystał z przywilejów i honorów znakomitych panów. Naprzykład, każdej niedzieli, przy końcu mszy, szwajcar stawał przy wejściu do małej kapliczki, „przeznaczonej dla zamku“, i kiedy markiz wychodził stamtąd w towarzystwie rodziny i lokajów, szwajcar w kapeluszu z piórami i w czerwonej, jedwabnej szarfie, poprzedzał go, towarzyszył aż do karety, roztrącając