Strona:PL Owidiusz - Przemiany.djvu/171

Ta strona została przepisana.

I ofiary zawieszał za prośbę spełnioną.
Podawszy sobie ręce, tańczących nimf grono
Ledwie pień tego dębu w koło objąć zdoła,
Który, o ile drzewa są wyższe, niż zioła,
Tyle wierzchem przenosi wszystkie drzewa razem.
W ten kazał Erysychton uderzyć żelazem,
A widząc sług wahanie i przydługi opór,
Z ręki jednego gwałtem ostry wyrwał topór,
»Choćby Ceres w tym dębie żyła — rzekł zuchwale —
Dziś go zetnę i ziemię gałęźmi przywalę«.
Zaraz z wielkim zamachem uderzył w dąb stary:
Jękło drzewo, zadrżało, wstrzęsły się konary,
Zwiędły z liśćmi żołędzie, a z kory sok płynie,
Jak z wołu ofiarnego, gdy przed bóstw świątynie
Wprowadzą go i ostrym razem biją popi,
Wół pada i posoką ziemię w koło kropi.
Tak ciął w dąb Erysychton; zlękli się przytomni.
Jeden z nich, gdy mu wielkość jego zbrodni wspomni
I chce wstrzymać toporu świętokradzkie cięcie,
Temi słowy mu płaci dobre przedsięwzięcie:
»Świętoszku! przyjm za obrok zbawienny podziękę!«
I od dębu na sługę odwróciwszy rękę,
Ściął mu głowę i znowu bierze się do rębu;
A wtem taki usłyszał głos ze środka dębu:
»Wtem poświęconem drzewie, co jest lasu chluba,
Żyje nimfa, Cererze, zbóż bogini, luba.
Słuchaj mej przepowiedni: ginę z twojej ręki,
Lecz straszne od Cerery czekają cię męki«.
On nie słucha, trwa w zbrodni, uderzenia mnoży
I linę za szczyt dębu gdy zręcznie założy,
Dąb runął i ciężarem zasłał las szeroki.