Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/20

Ta strona została przepisana.

go do tego, że wstał i wyszedł na balkon. Łkania nie ustawały. Zdawało mu się, że poznaje głos kobiecy. Nigdy później nie mógł sobie wytłómaczyć jaki popęd, tak całkowicie przeciwny jego charakterowi, zniewolił go do przejścia przez łańcuch, oddzielający część balkonu, zachowaną dla jego pokoju, i przybliżenia się, ciągle na palcach, do okna pokoju, z którego wybiegała ta skarga.
Okno było nawpół otwarte i Filip mógł dojrzeć siedzącą w fotelu kobietę z głową w tył przechyloną, z rękoma wyciągniętemi na kolanach, w postawie bezbrzeżnej rozpaczy; twarz jej zalana była łzami, usta rozchylone i drżące, pierś falowała konwulsyjnie, Nieznajoma była młoda i taka piękna, że nawet naprężenie wszystkich fibrów, spowodowane wybuchem spazmatycznym, nie zdołało jej zeszpecić. Filip dostrzegł, że była blondyną, że miała oczy błękitne, których lazur pociemniał jeszcze od łez, rysy niesłychanie delikatne, cerę przezroczystą i zaróżowioną, usta nieco wydęte, zęby prześliczne, a stopy i dłonie bardzo drobne. Wzrokiem, wyrobionym na badawczej obserwacyi szczegółów, właściwym ekspertom od obrazów, dostrzegł również, nie miała ani jednego pierścionka, co ostatecznie utwierdziło go w mniemaniu, że nieznajoma jest panną.
Powróciwszy przed kilku chwilami ze spaceru, położyła na krześle przy sobie kapelusz, woalkę, parasolkę, rękawiczki i pozostała w sukni z białej serży, dosyć krótkiej, tak, że odsłaniała drobne stopy, co nadawało dziewczęciu pozór młodszy jeszcze,