Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/25

Ta strona została przepisana.

Chambres garnies!... hotel!... Zimny dreszcz wstrząsnął całą istotą Heleny na dźwięk tych słów, które zdawały się streszczać w sobie całą hańbę cudzołóztwa. Niewymowwnym wstrętem przejmowała ją myśl o szyderczych uśmieszkach woźnicy, o przestąpieniu progu jednego z tych domów, do których nieraz już zapewne wchodziły rozgorączkowane kobiety. Szlachetne jej uczucie miało zostać skalanem wśród sprzętów, które niejednokrotnie już były świadkami scen podobnych. Tak! ale z drugiej strony łatwiej będzie zerwać kiedyś z tem obcem, do nikogo nie należącem otoczeniem! Zanadto wierzyła w delikatność Armanda, by przypuszczać, że zaprowadzi ją tam, gdzie bywał z innemi kobietami. Czekała ją wprawdzie straszna walka z uczuciem godności osobistej i niewieściej dumy, ale tam przynajmniej w obcym hotelu, nic nie hańbiło treści jej miłości. Mężnym też i stanowczym głosem rzekła:
— Wątpię czy w przeciągu jednego ranka uda ci się wynaleźć odpowiednie pomieszczenie.
— I owszem — odrzekł Armand po chwili namysłu — dowiem się w hotelu, w którym zwykle staje jeden z moich przyjaciół... A zatem — mówił dalej — jutro rano między dziesiątą a jedenastą, przyszlę tu książki i list, zawiadamiając cię o numerze domu