Strona:PL Paweł Sapieha-Podróż na wschód Azyi 288.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sób ofiarowują reprezentanci panów Mayer et Comp., jadę z jednym z nich, z którym się poznałem na statku, konno na chińskich, wcale niezłych konikach, zwiedzać okolice.
Niezmiernie dziwny krajobraz. Co chwila inny: lasu, drzew niezmiernie mało; pola pod zbożem żółte, gdzieniegdzie już żniwo; pola pod ryż ledwie zaczęto uprawiać. Ziemia, zdaje mi się, niezła, glinkowata, żółtawa. Jedziemy dość długo ścieżkami między polami; krajobraz przypomina mi nieco okolice Lwowa, nieco północne Węgry; chwilami widoki widziane, zda mi się, w Riu-kiu; chwilami jednak krajobraz istnie azyatycki, dziki — choć pola uprawne przed nami. Pagórki nagie, trawą pokryte; w dali zamyka horyzont łańcuch gór dość znacznych; tam u stóp tych gór leży Seul.
Wjeżdżamy do znaczniejszej wsi czy miasteczka, dawnej rezydencyi gubernatora. Tu w jego domu, dziś ledwie się kupy trzymającym, strukturą zdala nieco chińskie i japońskie budowle przypominającym, podpisano pierwszy traktat między Stanami Zjednoczonemi a Koreą. Wśród wsi, między drzewami, na rusztowaniu z kilku pali, stoi rodzaj pawilonu, siedziba władzy, na wszystkie strony otwarty, cały z drzewa, jak altana; dach z dachówek ciemno-stalowych; całość malowana na pomarańczowo, czerwono i niebiesko; wzór rysunku nieco znów chiński, nieco japoński styl przypomina. Tu w cieniu wygodnie, w kuczki jak Turki, siedzi kilku, zapewne największych zasobami i rozumem. Naturalnie palą fajki, z wcale nie pachnącym tytoniem własnej uprawy. Mijamy kilka, nieco porządniej i zasobniej wyglądających domostw — ale tylko zewnątrz; wewnątrz zawsze ta sama nędza, pustka, brak wszystkiego.
Jedziemy dalej; — dwóch obdartych, brudnych, ale nie obrzydliwych ludzi, w kapeluszach zawsze dziwnych formą — niesie w niby lektyce, zupełnie podobnej do tych noszy, w których u nas kwiatki w wazonikach przenoszą — starą babulę jakąś, jeszcze od nich brudniejszą i obrzydliwą; lecą biedaki jak mogą, równo prawie z naszemi końmi. Nareszcie dostajemy się na drogę krajową, do Seul prowadzącą. Niezła być musi, póki sucho: czysta glina. Po kilkunastu minutach