Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.2.djvu/253

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale w błogosławionéj Anaheimskiéj dolinie niéma już grzechotników: jedynemi gadami są tu piękne rogate jaszczórki, należące do rodziny salamander, które nic nikomu złego nie robią, i które nieraz brałem w rękę. Niéma tu również ani niedźwiedzi, ani pum, ani jaguarów, ani wielkich i niebezpiecznych kotów dzikich; ani wreszcie nawet muskitów, téj plagi stron południowych. Są tu tylko palmy, migdały, pomarańcze i barwiste ptaki, i powietrzne kwiaty: motyle — i wieczna wiosna: uśmiechnięte bezchmurne dni i księżycowe noce, podczas których śpiewa jak słowik przedrzeźniacz, kołysząc się na gałązkach tamaryndy.
Najniebezpieczniejszemi istotami, dla młodych myśliwców, są tam chyba sinoritas hiszpańskie, odbijające się biało na ciemnem tle palm, jak zaziemskie zjawiska. Ale to jest niebezpieczeństwo, od którego się nie ucieka, ale na które idzie się na oślep, coś niby jak ćma na świécę. Owóż widzicie, że mi tam mogło być dobrze i było dobrze. Dla ludzi pozytywnych dodam, że tam brzoskwinie dochodzą takiéj wielkości, iż jednéj dwoma dłońmi nie obejmiesz; winogrona jak w ziemi chananejskiéj; a kto chce ich kupić mniéj jak sto funtów, temu powiedzą, żeby sobie poszedł do winnicy i zjadł darmo tyle ile mu się podoba. Jakże bo tu i sprzedawać, kiedy w czasie winobrania, sto funtów za dwadzieścia pięć centów się sprzedaje. Wobec mnóstwa dziczyzny — życie tanie: słowem: zestarzeć się tu można, jak mówił ktoś o południowéj Francyi, ale umrzeć niepodobna.
A jednak znudziła mnie sielanka, znudziły senority, znudził brak cieniów w obrazie, i pewnego pięknego poranku zabrałem mego psa, borsuka, młodego