Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t.4.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.



V.

Na drugi dzień ruszyliśmy dalej, a przed nami był step jeszcze obszerniejszy, równiejszy, dzikszy, krainy stopą białych zaledwie wówczas dotknięte, słowem: byliśmy w Nebrasce. Przez pierwsze dni posuwaliśmy się dość szybko po bezdrzewnych przestrzeniach, ale nie bez trudności, albowiem brakło nam zupełnie drzewa na opał. Brzegi rzeki Platy, przecinającej całą długość tych niezmiernych równin, są wprawdzie pokryte gęstemi zaroślami łozy i wierzby, ale że rzeka ta płynąca płaskiem korytem, naonczas, jak zwykle wiosną wylała, musieliśmy się trzymać zdaleka. Tymczasem noce spędzaliśmy przy mdłych ogniskach z bawolego gnoju, który niewysuszony jeszcze dostatecznie słońcem, tlił się raczej błękitnym płomykiem, niż palił. Zdążaliśmy więc z wielkiem wysileniem ku Big Blue River, gdzie mogliśmy znaleźć obfitość paliwa. Okolica nosiła na sobie wszystkie cechy ziemi zupełnie pierwotnej. Raz wraz przed taborem, ciągnącym teraz w bardziej zwartym łańcuchu, pierzchały stada antylop o sierści rudej i białej pod brzuchem; czasami z fali traw wynurzał się potworny, kudłaty łeb bawołu o krwawych oczach i dymiących