Strona:PL Pojata córka lizdejki.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

o przyjacielu, o rychłym ratunku.... O Perkunie! wielki życiodawco, zali to sen, czy jawa!
Śpiew umilkł i więcej już nie dał się słyszeć.
Nieszczęsna Pojata wprawdzie odżyła jakby na nowo, lecz odżyła dla bólu i udręczenia.
Tak doczekała świtu. Wpadł wtedy Sundstein i wiódł ją przez ponure i ciemne korytarze, mocno trzymając za ramię, a oddechem swym ziejąc na nią z jakiemś drżeniem i niecierpliwością.
I mówił występnym głosem zduszonym:
— Kazano mi wieść cię na śmierć, więc wiodę, lecz wiedz, że jeszcze czas, bym cię ocalił, a ja cię dotąd miłuję. Rzeknij tedy jedno słowo, przyciśnij mię do serca, a ujdę stąd wraz z tobą i skryjemy się bezpiecznie.
Rzęził przy tem i chrapał, a twarzą, żądzami skrzywioną, i drżącem ramieniem nie wahał się dusić w uścisku nieszczęsnej branki i skazanej.
Aż przywiódł ją, prawie omdlałą, do ponurej pieczary i zbliżył się nad przepaść, gdzie już oczekiwał zbrojny rycerz, ów świadek wymierzyć się mającej kary.
— Pojato! już ostatni czas! — jeszcze szeptał podły komtur.
— Broń się, łotrze! — nagle wrzasnął rycerz i tak silnie natarł na Sundsteina, iż ten, cofając się niebacznie, wpadł w otchłań i zginął bez jęku.