Strona:PL Prosper Mérimée - Carmen.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

uzdę, konia, w drugiej miał mosiężną rusznicę. Wyznaję, iż zrazu rusznica i sroga mina jej właściciela zaskoczyła mnie nieco, ale nie wierzyłem już w bandytów, tyle się o nich nasłuchawszy, a nie spotkawszy ich nigdy. Zresztą, widziałem tylu uczciwych rolników zbrojących się od stóp aż do głowy aby iść na targ, iż widok palnej broni nie uprawniał mnie do wątpienia o czcigodności nieznajomego. A wreszcie, mówiłem sobie, cóżby począł z memi koszulami i mojemi Komentarzami w Elzewirze?
Pozdrowiłem tedy właściciela rusznicy poufałem skinieniem głowy, pytając z uśmiechem czy nie zakłóciłem jego snu. Nie odpowiadając, zmierzył mnie bytro wzrokiem; poczem, jakgdyby zadowolony z egzaminu, przyjrzał się z tą samą bacznością memu przewodnikowi, który właśnie się zbliżał. Ujrzałem, iż ten zbladł i zatrzymał się z oznakami widocznej grozy. Głupie spotkanie! rzekłem sobie. Ale roztropność poradziła mi natychmiast nie okazywać żadnego niepokoju. Zsiadłem z konia, powiedziałem przewodnikowi aby rozkulbaczył wierzchowca i, kląkłszy nad źródłem, zanurzyłem w nie głowę i ręce; następnie