— Bardzo.
— Dowiesz się reszty później. Tymczasem musimy się rozstać.
— Rozstać się... Ach, Maurice, na długo?
— Na przeciąg czasu, niezbędny na przebycie oceanu Atlantyckiego tam i z powrotem.
— Ale to wieczność! I w jakim celu ta podróż?
— Jadę do swoich, do Irlandji. Ale gdy wrócę, dowiodę twemu dumnemu ojcu, że biedny dotychczas łowca mustangów nie jest tym, za kogo go mają. Wierz mi!
— Ach, Maurice, Maurice... — szepnęła z głęboką wiarą Luiza i reszta jej słów utonęła w jego długim, długim pocałunku.
Było uroczyście cicho dokoła, bo nawet zamilkły świerszcze w trawie i nocne ptactwo posnęło na drzewach. Ale zakochani tak byli zajęci rozmową, że nie zauważyli, jak boczną ścieżką przemknął się cień człowieka, najprzód przystanął za posągiem, potem przyczaił się za drzewem w odległości kilku kroków od nich, mogąc z tej zasadzki słyszeć każde słowo, widzieć każdy ruch. Nikt nie wątpi, że był to Kasjusz Calchun.
Kasjusz Calchun chciał pod pierwszem wrażeniem rzucić się na szczęśliwszego od siebie młodzieńca i zadać mu śmiertelny cios kindżałem, lecz