Strona:PL Reid Jeździec bez głowy.pdf/21

Ta strona została skorygowana.

może się teraz narazić na nieprzyjemna przygody, a zwłaszcza, jeśli wypadnie nocować w pustyni, lub co gorsza błądzić tak kilka dni, to muły zostaną bez wody.
Zawstydzony swem niepowodzeniem Kasjusz zrzekł się dalszej roli przewodnika. Urządzono więc naradę, jakie należałoby przedsięwziąć środki, aby wydostać się z tej przykrej pustyni, której widok ponury i beznadziejny odmalował się nie tylko na niebie, ale i na twarzach podróżujących. Czarne jastrzębie jak zwiastuny złych rzeczy, szybowały nad karawaną, przejmując lękiem nawet murzynów.
Lecz nagle w dali ujrzano jeźdźca. Twarze wszystkich ożywiły się, oczy zapłonęły nadzieją.
— Zdaje się, że podąża on tutaj? — zapytał plantator.
— Prosto do nas jedzie ojcze — zawołał Henryk i zdjął kapelusz, wymachując nim, ażeby zwrócić uwagę jeźdźca.
Lecz znaki te były zbyteczne. Dojrzawszy w prerji stojącą bezradnie karawanę, jeździec skierował się do niej galopem i wkrótce podjechał do plantatora i jego towarzyszy.
— Jakiś meksykańczyk — szepnął Henryk, przypatrując się jego ubiorowi.
— Tym lepiej, — odrzekł plantator — potrafi nam wskazać drogę.
— Oprócz ubrania, nic on nie ma w sobie meksykańskiego — zaprzeczył Kasjusz Calchun. — A zaraz przekonamy się. Buenas dias cavallero!