Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 007.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

Borowiecki się obudził, zapalił świecę i równocześnie budzik zaczął dzwonić gwałtownie, wskazując piątą.
— Mateusz, herbata! — krzyknął do wchodzącego lokaja.
— Wszystko gotowe.
— Panowie śpią jeszcze?
— Zaraz będę budził, jeśli pan dyrektor każe, bo pan Moryc mówił wieczorem, że chce dzisiaj spać dłużej.
— Idź obudź.
— Klucze już brali?
— Sam Szwarc wstępował.
— Telefonował kto w nocy?
— Kunke był na dyżurze, ale odchodząc nic mi nie mówił.
— Co słychać na mieście? — pytał prędko, prędzej jeszcze się ubierając.
— A nic, ino zaś na Gajerowskim rynku zażgali robotnika.
— Dosyć, ruszaj.
— Ale, spaliła się też fabryka Goldberga, na Cegielnianej. Nasza straż jeździła, ale wszystko dobrze poszło, ostały tylko mury. Z suszarni poszedł ogień.
— Cóż więcej?
— A nic, wszystko poszło fein, na glanc — zaśmiał się rechocząco.
— Nalewaj herbatę, ja sam obudzę pana Moryca.
Ubrał się i poszedł do sąsiednich pokojów, przechodząc przez stołowy, w którym wisząca u sufitu lampa rozrzucała ostre, białe światło na stół okrągły, nakryty obrusem i zastawiony filiżankami i na samowar błyszczący.
— Maks, piąta godzina, wstawaj! — zawołał, otwie-