Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 008.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

rając drzwi do ciemnego pokoju, z którego buchnęło duszne, przesycone zapachem fiołków powietrze.
Maks się nie odezwał, tylko łóżko zaczęło trzeszczeć i skrzypieć.
— Moryc! — zawołał do drugiego pokoju.
— Nie śpię. Nie spałem całą noc.
— Dlaczego?
— Myślałem o tym naszym interesie, trochę sobie obliczałem i tak zeszło.
— Wiesz, Goldberg się spalił dzisiaj w nocy i to zupełnie „na glanc”, jak Mateusz mówi...
— Dla mnie to nie nowina — odpowiedział, ziewając.
— Skąd wiedziałeś?
— Ja miesiąc temu wiedziałem, że on się potrzebuje spalić. Dziwiłem się nawet, że tak długo zwleka, przecież procentów mu nie dadzą od asekuracyi.
— Miał dużo towaru?
— Miał dużo zaasekurowane...
— Bilans sobie wyrównał.
Roześmiali się obaj szczerze.
Borowiecki wrócił do stołowego i pił herbatę, a Moryc, jak zwykle, szukał po całym pokoju różnych części garderoby i wymyślał Mateuszowi.
— Ja tobie zbiję ładny kawałek pyska, ja ci z niego czerwony barchan zrobię, jak mi nie będziesz składał wszystkiego porządnie.
— Morgen! — krzyknął przebudzony wreszcie Maks.
— Nie wstajesz? Już po piątej.
Odpowiedź zagłuszyły świstawki, które się rozległy jakby tuż nad domem i ryczały przez kilkanaście sekund z taką siłą, aż szyby brzęczały w oknach.