Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 045.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak.
— Prawda! Ja zaraz pomyślał, że będzie ci się podobać. To Francuzeczka, a!
— Wygląda na Holenderkę, ale krowę.
— Keine gadanie. To droga sztuka, stówka zanic.
— Dałbym pięć za wyrzucenie jej za drzwi.
— Ty zawsze jesteś... no, już nie powiem.
— A ty masz reisenderowskie gusta, skąd takie bydlę, gdzieś poznał?
— W Niżnim ja sobie „pokutił niemnożeczko” z kupcami, to oni mówią w końcu: „Chodź pan Lew w cafée concert!” Poszli. Nu, wódka, koniak, szampańskie pili prawie z beczki, a potem słuchali śpiewu, ona śpiewaczka — że...
— Zaczekaj, w tej chwili przyjdę! — przerwał Moryc, zerwał się i podszedł do tęgiego Niemca, który wszedł do restauracyi i rozglądał się po sali.
— Gut Morgen, panie Müller!
— Morgen! Jak się pan ma, panie... — odpowiedział niedbale i rozglądał się dalej.
— Pan szuka kogo? może ja będę mógł pana objaśnić — nastręczał się natarczywie Moryc.
— Szukam pana Borowiecki, tylko po to wszedłem.
— Będzie zaraz, bo ja właśnie czekam na niego. Może pan pozwoli do stolika. To mój kolega, Leon Kohn! — rekomendował.
— Müller! — rzucił z pewną dumą i przysiadł się.
— Ktoby nie wiedział o tem! każde dziecko w Łodzi wie takie nazwisko! — mówił prędko Leon, spiesznie się zapinając i robiąc miejsce na kanapie.
Müller uśmiechnął się pobłażliwie i patrzał ku drzwiom, bo wszedł Borowiecki w towarzystwie, ale