Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 061.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Łódź traci ze dwa miliony! — szepnął bardzo poważnie i usiłował włożyć binokle.
— Nie może być — wykrzyknął prawie głośno Borowiecki, zrywając się z miejsca, aż publiczność siedząca za nim, zaczęła stukać i sykać, żeby nie zasłaniał sceny sobą. — Kto ci powiedział?
— Landau, a jak Landau mówi, to Landau wie.
— Kto traci?
— Wszyscy po trochu, a Kessler, Bucholc, Müller — najwięcej.
— Ale żeby ich nie podeprzeć, pozwolić na taką klapę.
— Rogopuło uciekł, Lichaczew umarł, zapił się z rozpaczy.
— A Frumkin i Ałpasow?
— Nic nie wiem, mówiłem tyle, co było w depeszy.
Już teraz te wszystkie wieści rozlały się po teatrze, wszyscy wiedzieli o klęsce.
Co chwila widać było, jak ta wiadomość niby bomba wybucha w innej stronie teatru.
Twarze się podnosiły w górę, oczy błyskały, słowa jakieś ostre dźwięczały w powietrzu, krzesła się podnosiły z trzaskiem, wybiegali z pośpiechem do telegrafu i telefonów.
Teatr bardzo opustoszał.
Borowiecki czuł się także zdenerwowanym tą wieścią, sam nic nie tracił, ale tracili wszyscy naokoło niego.
— Wy nic nie tracicie? — zapytał się Maksa Bauma, który znalazłszy miejsce wolne, przysiadł się bliżej niego.
— My nie mamy nic do stracenia prócz honoru,