Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 094.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Feluś, powiedziałeś witz na sto procent — krzyknął przez stół Leon Cohn, klaszcząc w dłonie.
Doktór nie odezwał się, pił gorącą kawę, którą mu Feluś nalał, podkręcał wąsiki, strzepywał klapy, wpychał mankiety i zwrócił się do sąsiada obok, który wciąż pił, milczał i co chwila przecierał czerwonym fularem okulary.
— Mecenas masz to samo zdanie o kobietach co i pan Feliks?
— Phi, to jest... uwasz pan dobrodziej... jakby to wyłuszczyć... hm — machnął ręką, napił się piwa, zapalił ciągle gasnącego papierosa i przypatrywał się płonącej zapałce.
— Pytam się, co mecenas myślisz o kobietach? — szturmował doktór i nastawiać zaczynał twarz do nowej walki o cześć kobiet.
— Uważa pan dobrodziej, ja nic nie myślę, ja piję piwo — machnął pogardliwie ręką i umoczył całą twarz w kuflu świeżym, jaki postawiła przed nim kelnerka.
Pił długo, a potem palcami wyciskał białą pianę z wąsów rzadkich, które mu niby rudawą strzechą wisiały nad ustami.
— Pan mi pokaż uczciwą kobietę, ja jej poślę jedwab od Szmidt i Fitze, kapelusz od Madame Gustawe i mały papierek na który z banków z podpisem Grosglika, to panu później opowiem o niej ciekawe rzeczy — zaczął się znowu śmiać.
— Pan to gadaj na Bałutach, tam może panu uwierzą i będą cenili pańskie zdanie, ale my trochę pana znamy, panie Feliksie.
— Co to redaktor swoją szpulkę wstawia?