Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 114.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

kochanki, w takiej ilości, że nie wiedział co z nimi zrobić, więc posłał je narzeczonej.
„Jakie to śliczne te róże! chyba nie łódzkie? a może mój drogi pan sprowadzał umyślnie z Nizzy, jak to kiedyś? Toby mnie bardzo ciesząc, bardzo smuciło jednak, bo nie mam czem równie pięknem się odwdzięczyć. Wie pan, te kwiaty są dzisiaj jeszcze, po dwóch tygodniach, prawie nie zmienione — to zadziwiające. Wprawdzie pielęgnuję je bardzo, bo niema listeczka, któremubym nie powiedziała, dotykając każdego ustami: kocham. Ale... dziadek się ze mnie śmieje i powiedział, że napisze o tem do pana, więc ja już sama przyznaję, a pan się o to przecież nie pogniewa, prawda?...”
— Anka moja droga — szepnął porwany uczuciem i rozjaśnionemi oczami czytał dalej:
„Z pieniędzmi już załatwione, są w banku Handlowym do pańskiego rozporządzenia, bo kazałam je zapisać na pana nazwisko, na nasze nazwisko...
— Złota dziewczyna!
„Kiedyż będzie ta fabryka? Ja tak niecierpliwie czekam, bo takam ciekawa zobaczyć ją i mojego drogiego pana, jako fabrykanta! A dziadek zrobił nawet świstawkę i nią budzi nas i zwołuje na śniadania i obiady.
„Wczoraj był u nas pan Adam Stawski, pamięta go pan? bo podobno byliście panowie razem w gimnazyum? Opowiadał bardzo ciekawe i wesołe szczegóły z waszego życia. Od niego dopiero dowiedziałam się, że mój kochany