Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 137.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

z kanapki na przywitanie i opadł z powrotem ciężko, pił ustawicznie herbatę, którą mu z samowara nalewał Murray.
Rozmowa zawiązała się żywo, bo Murray był rano w mieście i opowiadał o skutkach bankructw.
— Ze dwadzieścia firm dyabli wezmą zaraz, a z ilu takie plajty wypuszczą krew, to się pokaże. W każdym razie Wolkman się chwieje. Grosman, zięć Grünspana, oblicza się; Fryszman, mówią, że on tylko czekał takiej okazyi i zaraz dzisiaj z wielkim pośpiechem położył się, bał się, żeby mu czasem nie przeszkodzili, potrzebuje zarobić, ma wypłacać posag zięciowi. Mówią, że i Trawiński latał dzisiaj po bankierach, coś z nim źle, pan go zna, panie Borowiecki.
— Nasz kolega z Rygi.
— Widzę, że tutaj cała Sodoma i Gomora — wykrzyknął Kozłowski, mieszając herbatę.
— A cóż w Warszawie słychać, wciąż „Mikado?” — zapytał Karol drwiąco.
— Mówi pan o dawnej przeszłości, o bardzo dawnej.
— Nie jestem au courant spraw warszawskich, przyznaję się szczerze.
— Widzę to, otóż u nas panuje teraz „Ptasznik z Tyrolu”, wspaniała heca.

„Jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz ptaszku mój!”

Zaczął nucić bezwiednie i z lubością.
— Powiadam panu, że Czosnowska jest boska poprostu.
— Cóż to za dama?
— Pan nie wie? Naprawdę pan nie wie? ha, ha, ha. — zaczął się śmiać na całe gardło.