Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 164.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

bić, rozwścieczeni na tego głupca, który stał odwrócony plecami i ani chciał słuchać o plajcie.
Nawet stary wyszedł ze swego pokoju i głośno dowodził; Regina zmęczona wzruszeniem, siadła w fotelu i płakała spazmatycznie; Landau odrzucił ceratę i kawałkiem kredy pisał cyfry na stole, rzucając od czasu do czasu jakie słowo poważne, a Zygmunt Grünspan, rozczerwieniony, spocony, darł się najgłośniej, wołał, żeby się porozumieli i sprawdzał kolumny cyfr w wielkiej książce fabrycznej, jaką mu przyniosła Regina.
Tylko Moryc nie brał udziału w krzykach, siedział pod palmą, obok Fiszbina, który wyciągnięty na fotelu, bujał się, palił cygaro i od czasu do czasu wołał:
— Cicho żydy!
— To nie jest wcale wesoła operetka — powiedział znużony Moryc i zaniechawszy już zupełnie interesu z Grünspanem, poszedł w głąb mieszkania szukać Meli.
Zastał ją u babki, którą cała rodzina otaczała nadzwyczajną czcią i opieką.
Babka siedziała w fotelu na kółkach, przy oknie. Była to blizko stuletnia staruszka, sparaliżowana i zupełnie zdziecinniała; twarz miała tak zeschniętą i pościąganą w fałdy, że wszelki wyraz zanikł zupełnie — wisiał tylko kawał żółto-szarej skóry pofałdowanej, z której świeciły czarne, bez połysku, niby sklane paciorki, oczy. Na głowie miała czarną perukę, ubraną w rodzaj czepka z aksamitów kolorowych i koronek, jakie noszą żydówki po małych miasteczkach.
Mela łyżeczką dziecinną wlewała w zapadłe usta bulion; babka niby ryba otwierała i składała usta.
Ukłonił się jej — przestała jeść, popatrzyła na