Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 183.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

zagryzła usta, a z pod przymkniętych, ciężkich, sinawych powiek zaczęły się skrzyć zielonawe błyski.
— Ze strachu zaczął się żegnać — szeptał głośniej Will.
— Cóż to — on katolik?
— Nie, ale co to szkodzi się zabezpieczyć.
Wysłuchała reszty kawału i nie roześmiała się znudzona.
— Wilhelm, ty jesteś dobry, kochany — mówiła, głaszcząc go po twarzy — ale twoje anegdoty są za bardzo berlińskie, nudne i głupie. Ja zaraz przyjdę, a tymczasem może Bernard co zagrasz.
Bernard powstał, pchnął nogą taburet do pianina i zaczął ze wściekłą brawurą grać trzecią figurę kadryla.
Ocknęli wszyscy z milczenia i nudy.
Wilhelm podniósł się i zaczął tańczyć trzecią figurę z Felą. Tańczyli kontredansa z zacięciem kankana, włosy Feli trzęsły się jak pęk słomy na wichurze, zasłaniały jej oczy, opadały aż na brodę, fruwały za nią, odgarniała je ręką i tańczyła do upadłego.
Toni leżała w fotelu i znudzonym wzrokiem goniła za ruchami Willa.
Lokaj ustawiał z boku małe hebanowe stoliczki, inkrustowane wytwornie perłową masą i kładł zastawę do herbaty.
Róża przeciągnęła się leniwie i utykając i kołysząc szerokiemi biodrami, szła ku drzwiom i zatrzymała się chwilę przy Wysockiem, który półgłosem mówił:
— Słowo pani daję, że to nie dekadencya, to jest zupełnie co innego.
— Cóż to jest zatem? — pytała Mela, przytrzy