Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 206.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przyjdzie dopiero wieczorem — poinformowała młoda dziewczyna, z obciętymi krótko włosami, które co chwila odgarniała z czoła.
— Dlaczego, Kama?
— Miał dzisiaj zrobić awanturę Bucholcowi i wymówić mu miejsce.
— Mówił Kamie o tem? — zapytał żywo Karol.
— Taki miał plan.
— On nigdy jak widzę, nie robi nic bez planu — chodząca metoda.
— Zawzięty niemczyk!
— O, pan Sierpiński nazwał Horna niemczykiem, ciociu! — zaprotestowała Kama.
— Nietylko zawzięty, on ma nawet w gniewie metodę.
— Ba, widziałem go raz, jak u nas w kantorze kłócił się z Müllerem.
— A ja przed chwilą zostawiłem go w podobnej sytuacyi z Bucholcem.
— Co się stało, panie Karolu? — zawołała żywo Kama i przybiegła do Borowieckiego, zanurzyła mu we włosach swoją drobną, dziecinną jeszcze rączkę i pociągając go za głowę, wołała rozpieszczonym głosikiem: — Ciociu, niech pan Karol powie!
Kilka głów podniosło się z nad talerzy.
— Przy mnie nic się nie stało jeszcze, a co po mojem wyjściu — nie wiem. Szło na ostro. Horn z całą serdecznością przekonywał Bucholca, że jest złodziejem i szwabską mordą.
— Ha, ha, ha, brawo Horn, dzielny chłopak.
— Szlachecka krew, panie dobrodzieju, tak czy