Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 210.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

jeśli to ma zabłocone buty! — komenderowała energicznie Kama.
Borowiecki, nie zważając na ciekawe spojrzenia, usunął się pod okno i czytał:
„Dobrze. Knoll, Zucker, J. Mendelsohn — kupują. Pierwszą partyę wysłałem rano. Zwoź do mnie. Piętnaście procent drożej. Zapasy małe. Za tydzień powrócę.”
Karol chciwie przeczytał ten telegram i nie mógł ukryć zadowolenia.
— Dobre wiadomości, panie Karolu? — zapytała pani Stefania, patrząc się liliowemi oczami w jego rozjaśnioną twarz.
— Bardzo dobre!
— Od narzeczonej! — wykrzyknęła Kama.
— Tylko od Moryca z Hambuga. Ładna narzeczona. Niech Kama będzie grzeczna, to wyswatam za Maksa.
— Żydziak, nie chcę, nie chcę — wołała tupiąc nogami.
— No, to za Bauma.
Kamy już nie było w pokoju.
Zaczął się żegnać z pozostałymi.
— Już przecież pana gwizdawki nie wołają.
— Pomimo to, dzisiaj mi pilniej niż kiedykolwiek.
— Prawda, pan dla nas nigdy nie ma czasu, już trzy niedziele z rzędu nie było pana wieczorem — lekki wyrzut brzmiał w jej głosie.
— Pani Stefanio, nie śmiem wierzyć nawet, że brak mój zauważono, nie jestem tak zarozumiały, ale jestem pewny, że opuszczając te wieczory, straciłem daleko więcej, niż pani, daleko więcej.