Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 217.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

O kilkanaście kroków dalej powóz przystanął przy trotuarze.
Mada z uśmiechem zwróciła się do Borowieckiego.
— Panie, a obiecane tytuły książek! To pan taki słowny — zaczęła zaraz po przywitaniu się.
Borowiecki patrzył w jej złotawe oczy.
— Przyznaję się szczerze do zapomnienia, ale że się poprawię i dzisiaj jeszcze pani przyszlę, przyrzekam uroczyście.
— Nie wierzę, żądam solidniejszego zapewnienia — szczebiotała wesoło.
— Gotów się jestem na to podpisać.
— Mało! Podpis nie wiele kosztuje — śmiała się rozbawiona humorem, z jakim kładł rękę na piersiach i obiecywał.
— Więc opatrzę swój podpis żyrem jakiej firmy wielkiej.
— Chyba pani Likiertowej — zawołała prędko i schowała szybko twarz w jedwabną mufkę, przestraszona własnemi słowami, które się jej niechcący wyrwały.
— Mówię jej tyle razy, że głupia, to mi nie chce wierzyć — zamruczał Wilhelm.
— Gdzie pan idzie? — zaczęła znowu, chcąc naprawić złe jakie zrobiła i podniosła twarz zaczerwienioną jak burak.
— Do roboty — odpowiedział swobodnie, chociaż ta wzmianka o Likiertowej zabolała go mocno.
— Podwieziemy pana, dobrze Mada?
— O, z przyjemnością. Pan się przecież zgodzi?
— Siadam w miejsce odpowiedzi.