Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 218.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wilhelm, siądź razem z psem, a panu ustąp miejsca — zawołała energicznie.
— Dziękuję usiądę sobie nizko, będę mógł wygodniej patrzyć; śliczny pies.
— Trzy tysiące marek kosztuje. Był medalowany na wystawie i przedstawiany Caprivi'emu.
— A więc psia znakomitość!
— Zły pies, szczeka na mnie i podarł mi zupełnie nowy fartuszek.
— I pani go nie ukarała za taką zbrodnie?
— Dałby mi Wilhelm go bić.
— A państwo gdzie jedziecie?
— Mada coś oglądała w Salonie Artystycznym, pewnie znowu kupuje jaki głupi malunek. A ja chciałem swojego Cezara przewieść trochę, bo się nudzi w domu, zupełnie jak i ja.
— Kiedyż pan wraca do Berlina?
Mada zaczęła się śmiać bardzo głośno i szczerze.
— Od miesiąca już wyjeżdża i codzień o to kłóci się z papą.
— Cicho Mada, kiedy głupia jesteś, to nie podnoś kwestyj, których nie rozumiesz — zaczął mówić zirytowany aż mu owa kresa na twarzy poczerwieniała.
Wyprostował swój olbrzymi korpus i siedział chmurny.
— Proszę pana, czy ja panu także się wydaję głupią? Tak mi o tem wszyscy w domu mówią i tak ciągle, że w końcu ja sama będę musiała uwierzyć. A pomimo to, wiem naprzykład, że Wilhelm narobił długów w Berlinie, papa ich płacić nie chce i dla tego siedzi w Łodzi — mówiła złośliwie, patrząc na brata. — Ha, ha, ha, jaką on ma zabawną minę.