Strona:PL Reymont-Ziemia obiecana. T. 1 228.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idź do niego, powiedz mu otwarcie. To jest taki dziwny fabrykant, że z pewnością ci pomoże. Dałbym głowę, że jeżeli cię tylko zna, to ci pomoże.
— Istotnie, myśl szczęśliwa, a zresztą, cóż stracę, jeśli mi odmówi!
— Nic rzeczywiście, a warto popróbować. To jest unikat łódzkich fabrykantów. Człowiek, który mógł mieć miliony i nie chciał schylić się po nie, człowiek, który setki tysięcy rubli zapłacił za drugich, nieprzyjaciel wielkiego przemysłu, rutynista, snob albo arcyfioł, jak go nazywają, a w istocie nic innego, tylko waryat, stara resztka czasów ręcznej fabrykacyi.
Pożegnali się w milczeniu.
Karol odczuł w nim przy rozstaniu jakiś chłód. Patrzał za nim oknem z dziwnem uczuciem politowania.
— Mazgaj, szlachecka resztka — myślał prawie głośno, aby zagłuszyć w sobie jakiś cichy jeszcze wyrzut, który się podniósł w nim i rozrastał szybko.
Nie chciał mu pomódz i usprawiedliwił się przed samym sobą z tego w zupełności, a pomimo to, nie był z siebie zadowolony. Ciągle stała mu przed oczami ta jasna, piękna głowa napiętnowana niby stygmatem, wieczną troską i niepokojem. Czuł, że powinien mu był pożyczyć, że nicby na tem nie stracił, a zrobiłby wielką usługę. Gryzło go to coraz mocniej.
— Cóż mnie obchodzi, że jeszcze jednego dyabli wezmą — myślał, przebiegając postrzygalnię, zapchaną pod sufit stosami białego towaru, który szedł na maszyny pomiędzy dwa ostrza, jedno obiegające cylinder spiralną linią, a drugie proste i równe, które z obu stron materyałów przesuwających się pomiędzy niemi, ścinały